Obudziłem
się wczesnym rankiem.Już zacząłem myśleć o pięknej Vivaldi.O tamtym
wieczorze..kiedy sturlałem się po wzgórzu i kiedy zacząłem kichać bo
powąchałem kwiatki.Ach...to było COŚ.
-Ashfur?-spytała jeszcze pół-śpiąca Vivaldi.
-Tak?
-Gdzie idziesz?
-Przynieść Ci śniadanie.-powiedziałem z uśmiechem.Viv też się
uśmiechnęła przez sen.Wyszedłem z jaskini i od razu przede mną przebiegł
jeleń.
-Mam Cię!-krzyknąłem i skoczyłem na jelenia.Potem zaniosłem go do jaskini gdzie Viv już wstała.
-Szybko poszło.-powiedziała uśmiechając się.
-No wiesz.Ma się to szczęście.-powiedziałem.Potem ją pocałowałem i
zaczęliśmy jeść.Cały wieczór spędziliśmy na hasaniu po łące.Vivaldi
wyglądała tak ładnie kiedy biegała ,a słońce prześwitywało jej
futerko.Chciałbym żeby ta chwila nie miała końca.
-Viv?-spytałem.
-Hm?
-Pójdziemy na tamte wzgórze?
-No jasne.-powiedziała i zaczęliśmy się ścigać.Trudno powiedzieć kto był
pierwszy.Na górze było dużo fiołków.Nazbierałęm kilka i wpiąłem jej we
włosy.
-Wyglądasz pięknie.-powiedziałem i pocałowałem ją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz