Było mi strasznie żal Yamisa. On cierpiał, a ja nic nie mogę zrobić.
-To nic nie zmieni...NIC! - i uciekł, sama nie wiem gdzie.
Odeszłam więc ze spuszczonym łbem. Poszłam do siebie, w kąt jaskini,
zasłoniłam buzię łapkami i płakałam. Płakałam, bo płakał Yamis. Jestem
wrażliwą osobą, a ten basior to mój przyjaciel. Stracił ojca...On ma
przynajmniej matkę, która go kocha. Moja kazała cioci mnie zabrać i
uciec. Nie wybaczę jej tego. Reszta dnia jest nie ważna, upłynęła na
płaczu i codziennych czynnościach. Nazajutrz, gdy się obudziłam, zjadłam
śniadanie i za pozwoleniem cioci wyszłam sama nie wiem po co. Chciałam
coś zrobić, ale nawet nie wiem co. Poszłam więc do lasu, gdzie
zauważyłam mojego najlepszego kolegę wyżywającego się na i tak już
połamanym drzewie.
- Znowu tu przyszłaś? Po co? Powiedzieć, że nic nie da się zrobić, że
już za późno? Tyle to już wiem. - odparł odwracając się do mnie plecami.
- Lepiej idź, bo pod wpływem emocji mogę Cię uderzyć.
- Yamis, posłuchaj. - usiadłam koło niego, ale on znów się odwrócił. -
Lubię Cię i jest mi na prawdę przykro, ale nie da się tego zmienić.
- Wiedziałem, że go powiesz. - oderwał gałązkę i rzucił ją przed siebie.
- Żyjmy dalej. Rozumiem, że jest Ci ciężko, ale...
- Nie, ty nie rozumiesz.
- Myślisz, że tylko ty straciłeś rodzinę? Jesteś w błędzie. Moja matka
mnie opuściła, również z powodu wojny. Też za nią tęsknie, rozpaczam,
ale wiem, że los tak chciał, a z nim nie wolno zadzierać. Proszę,
uspokój się już...
<Yamis, dokończ>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz